Geneza oraz powitanie


     Pomimo moich wcześniejszych obiecywań i gadania, że skończę coś, bo jest dla mnie ważne, czy nie założę kolejnego bloga, bo nie mam czasu, postanawiam zrobić coś nowego. 

     Będzie to kolejna historia, którą stworzę, jednakże będzie ona inna niż pozostałe. W gruncie rzeczy nie będzie to żadne FF, ani nic z tych rzeczy, chociaż miejscem akcji będzie Japonia, a dokładniej Tokio. Nigdy nie wyzbędę się sentymentu do tego kraju, też dlatego postanowiłam, iż zostanie on w TYM opowiadaniu, tak samo jaki imiona i miejsca. 

     Dlaczego jest to dla mnie ważne? Nie, nie twierdzę, że będzie to coś, co skończę, bo prawdę powiedziawszy spodziewam się, iż zaniecham tworzenia historii przez byle impuls, który pojawi mi się w głowie. Jest to dla mnie ważne, ponieważ historia będzie opowiadać o czym, co kocham. O aktorstwie.

     Chciałam pokazać mój punk widzenia tego, jaka droga jest ciężka, by wzbić się na szczyt, a także że potrzebna jest nam silna motywacja, aby to osiągnąć. Nie wiem, dlaczego postanowiłam publikować to na blogu, bo generalnie opowiadanie piszę, by pokrzepić siebie na duchu, a także nakłonić do działania, by w końcu zrobić krok ku zostania aktorką. 

     Zapraszam do obserwowania i czytania wszystkich, którzy mają marzenia, którzy wierzą, że świat nie jest przesiąknięty materializmem i złem, że pojawia się nadzieja. Z otwartymi ramionami przywitam tych, którzy postanowią poważnie podyskutować oraz podzielą się swoimi obawami odnośnie przyszłości. Bo oto właśnie w tym wszystkim chodzi: ze wsparciem, możemy zrobić wszystko!

     Nie wiem, kiedy pojawi się rozdział. Nie wiem także, czy sposób w jaki będę pisać Wam odpowie, gdyż - szczerze powiedziawszy - wzoruję się nie co na tworzeniu mangi i staram się pisać w sposób lekki, gdyż nie ma to być doskonałe, profesjonalne opowiadanie, a tylko lekki przekaz tego, co siedzi w mojej głowie. Mimo to, mam nadzieję, że ktoś zrozumie moje sentencje. 


     Miasto było piękne nocą. Nigdy nie przypuszczałam, że cokolwiek będzie w stanie na tyle poruszyć moje serce, iż wszystkie wątpliwości odnośnie mojej decyzji zostaną rozwiane. Jednak w tamtej chwili byłam pewna, że postąpiłam słusznie, bo w końcu jakim człowiekiem bym była, gdybym nawet nie próbowała spełnić swoich marzeń? Na pewno nie takim, który jest chodzącym przykładem do naśladowania, a naprawdę chciałabym nim się stać. Tylko po to, by udowodnić, że ja także coś mogę osiągnąć!

Fujiwara Yuzuyu, lat 17

1 komentarz:

  1. Na początku chcę Cię ochrzanić za to, że nie powiadomiłaś mnie o reaktywacji bloga.
    A więc:
    OCHRZANIAM CIĘ!
    Już ^_^
    A teraz mój długi/krótki dopisek odnośnie wstępu. Czyli coś, co ja sądzę o marzeniach i przyszłości.
    Każdy ma marzenia, ne? Ale najgorsze jest to, że gdy naprawdę nam na czymś zależy, zły los postanawia nas wystawić na próbę. I nie wiadomo, jak tą próbę przejść. Z jednej strony, może nas postawić bliżej celu, a z drugiej - bezczelnie nas od niego oddalić.
    Ta próba jest dla nas sprawdzianem siły psychicznej, dojrzałości, czy logicznego myślenia. I, droga Autorko, to nie jest tekst pisany pod wpływem melancholijnej piosenki, a wywodem, który rodził się we mnie od początku września. Bo, jak wspomniałam, marzenia ma każdy - ja również, ale zostałam poddana owej próbie, równo o godzinie 12:00, 1 września.
    Nie wiem, czy Ciebie to interesuje, ale czytając ten kawałek tekstu coś we mnie pękło. Bo po tygodniu wiecznego przygnębienia stwierdziłam, że sobie z tym poradzę, ale jednak się myliłam. Pierwszym ciosem był wczorajszy mecz, który postanowiłam obejrzeć - wcześniej stroniłam od takowych programów, gdyż bałam się, że nie podołam. A teraz Twój wstęp, mówiący o marzeniach.
    Ale zaraz.
    O czym ja w ogóle gadam?
    Cóż, nie wyjaśniłam, moja wina.
    Mówię o siatkówce - mojej miłości, która narodziła się we mnie jeszcze przed pierwszym kroczkiem (nie przesadzam!), bo mój ojciec uczył mnie odbijania. Miłość miłością, lubiłam pograć, najlepsza nie byłam, ale nie wiedziałam, że to coś, jest tym, przez co będę musiała cierpieć.
    Ale wszystko zaczęło się w czwartej klasie podstawówki - wtedy zrozumiałam, że to kocham.
    A w szóstej klasie wiedziałam, że jest to moim marzeniem.
    Teraz, gdy jestem w trzeciej gimnazjum (nie oszukujmy się, jestem w szczenięcym wieku), kiedy w wakacje przygotowywałam się indywidualnie do zbliżającego się turnieju, by zagrać go ostatni raz, w ostatniej klasie... Ortopeda powiedział: NIE
    Nie, na najbliższe pół roku, z przybliżeniem do całych 365 dni.
    I teraz, w chwilach samotności, zastanawiam się jak przejść tą próbę. Czy opłaca mi się tajemne trenowanie ataków, które są mi kategorycznie zakazane? Czy mam cierpliwie czekać pozwalając, by moja forma opadła? Czy mam posłuchać rodziny, mówiącej, że ten sport nie jest dla mnie, żebym odpuściła?
    Nie wiem, jak mam przejść tą próbę...

    Ehh. Dobra! Koniec tych ckliwych wywodów, które absolutnie nikogo nie interesują. Wyżaliłam się w klawiaturę, to powinno wystarczyć.

    Zaczynam czytać rozdział pierwszy, życząc, abyś Ty dotarła do celu bez zbędnych przeszkód :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń