Rozdział III

     - Mandat?! Ale za co? - zdziwiłam się, jakbym nie wiedziała, o co chodzi. Tak, oni zapewne tak pomyśleli, jednak ja naprawdę nie wiedziałam co się dzieje.
     - Jak to za co, panienko? Nie mów, że nie wiesz - jeden z mężczyzn zaśmiał się donośnie, wyciągając z kieszeni mały, biały notesik.
     - Nie, nie wiem idioto! Zejdź mi z drogi! - krzyczał mój wewnętrzny głos, tak bardzo prosząc, bym go wypuściła. Oczywiście, nic takiego nie powiedziałam, bo to tylko mogłoby pogorszyć moją sytuację.
     - Nie, panie władzo, naprawdę nie wiem.
     Mężczyźni spojrzeli na mnie spod byka, po czym uśmiechnęli się jeszcze szerzej, jakby właśnie mięli zamiar zaatakować ofiarę.
     - Tutaj nie wolno przebywać. To teren prywatny - powiedział ten z łysiejącą, siwą głową.
     Tak... Nagle wszystko zaczęło układać się w jedną, logiczną całość. To właśnie dlatego tak piękne miejsce nie było oblegane przez ludzi, właśnie dlatego było tutaj tak cicho i przyjemnie... Bo to miejsce jest zabronione! Od razu zaczęły do mojej głowy napływać negatywne scenariusze, jak skończę w pierwszym dniu pobytu w Tokio.

Jej wyobrażenia: "Kobieta zakuta w łańcuch z czarnym kapturem na głowie, spod którego widać tylko pojedyncze kosmyki włosów. Mina niczym osoby skazanej na śmierć, w rzeczy samej - ona szła na śmierć, na stryczek, że tak to ujmę. I jej wyraz twarzy: Nie zrobiłam tego, to nie ja, jestem niewinna!"

     - Proszę pani? - Mężczyzna pomachał ręką przed moimi oczyma, po czym w końcu się opamiętałam, uświadomiwszy sobie, że mój wyraz twarzy przypomina ofiarę prowadzoną na rzeź. Nie żebym się tym jakoś specjalnie przejęła, jednakże widząc minę policjanta od razu się uspokoiłam. - Wszystko w porządku?
     - Ttt... Tak. - Nie! Wcale nie!, darł się jeden z duszków osobowości. I taka była prawda. Nie wiem skąd przyszła do mnie taka myśl, jednak wiedziałam, iż była stu-procentowo słuszna. Jeśli teraz każą dać im mój dowód, to wyda się, iż nie jestem pełnoletnia. A jeśli podam im legitymację (niemoto, trzeba ją jeszcze mieć) to najpewniej zaczną podejrzewać, że uciekłam z domu. Myśl, co możesz zrobić? Tak, racja... W chwili, gdy jedna myśl utkwiła w mojej głowie, na twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek.
     - Jeju, ja naprawdę nie wiedziałam, przepraszam, to się już więcej nie powtórzy - rzekłam z gulą w gardle. Robiłam co tylko w mojej mocy, by szanowni panowie zauważyli, iż naprawdę jestem niepoinformowana i nie miałam na celu nic złego. Nawet zrobiłam jedną z tych słodkich minek, których w swoim wykonaniu z głębi serca nienawidzę. Nie wiem, czy naprawdę tak trudno jest przekonać człowieka, co do swojej niewinności, jednakże w moim przypadku była to praca nie do wykonania.
     - Cóż. - Siwowłosy podrapał się po swojej łysinie, po czym ukradkiem spojrzał na kolegę po fachu. - Nie wiem, czy oby na pewno tak możemy.
     - Pani wybaczy, jednak taką mamy pracę. Musimy pilnować tej posesji, inaczej szef się dowie o naszej niesubordynacji - zakomunikował niczym żołnierz wracający z misji.
     - A kimże ten twój cholerny szef jest, co?! - Duszek wyleciał z mojego ciała i zaatakował policjanta, wbijając w jego brzuch jedną ze swoich iglic. Uf... Jak dobrze, że tylko ja to widzę i przede wszystkim słyszę.
     - Ja rozumiem, ale naprawdę nie wiedziałam, że nie mogę tu przebywać. - Z całej swojej siły przybrałam wyraz twarzy skrzywdzonego dziecka. Nie wiem, czy powinnam ją umieć perfekcyjnie, czy też nie, jednakże podczas jej wykonywania nie czułam jakiejkolwiek różnicy. Czasami jedynie brała ona nade mną kontrolę i powodowała nawrót niektórych wspomnień, o których bardzo dawno temu chciałam zapomnieć.
     - Panienka wybaczy, jednak to nasza praca - zakomunikował brunet i zabrał się za wypełnianie mandatu. - Dowodzik proszę, bądź jakikolwiek dokument tożsamości.
     Jak Boga kocham, ręce mi opadły. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by ci cholerni policjanci odpuścili, jednak moje starania poszłz na marne, przy okazji utwierdzając mnie, jaką kiepską aktorką jestem. Za żadne skarby nie potrafiłam manipulować swoją grą, co jeszcze bardziej strzeliło mi w twarz.
     - Przepraszam, ale nie mam przy sobie żadnych dokumentów - skłamałam, po czym włożyłam rękę do kieszeni.
     - Jak to możliwe?
     - Wyszłam tylko na chwilę, by się przejść i zaczerpnąć świeżego powietrza. Rozumie pan, natłok wydarzeń i te sprawy. Chciałam sobie wszystko przemyśleć - i nie sądziłam, że jakiś podły typ się do mnie przywali, powiedziałam, oczywiście bez ostatniej linijki. Skoro mina zbitego pieska nie podziałała, musiałam teraz zgrywać kobietę bardzo poważnie doświadczoną przez los, która w każdym momencie wytchnienia stara się poukładać swoje życie do kupy. Niby niezła aranżacja charakteru, jednakże nie spodziewałam się, że zadziała. Mimo to, trzeba było też spróbować wziąć go na inny rodzaj litości.
     - W takim razie proszę o adres zamieszkania.
     - Etto... - Co za opryskliwy facet. Duszyczka uprzejmości została zatłamszona przez wredność, która z sekundy na sekundę stawała się coraz większa. - Aktualnie to ja...
     - Pani co? - zaczął ponaglać, wyraźnie zdenerwowany moim przeciąganiem.
     - Mieszkam w hotelu, rozumie pan. Trochę nieciekawą sytuację mam w domu i postanowiłam na trochę dać rodzinie ochłonąć - palnęłam, wyobrażając sobie siebie w takiej sytuacji. Na pewno bym nie uciekła, jeśli o mnie chodzi, jednak aby nie dostać mandatu byłam w stanie kreować charakter, który wcale a wcale mi nie odpowiadał.
     - W takim razie proszę o adres hotelu i numer pokoju - zakomunikował poważnie, zaciskając pięść na notesiku.
     Moje pomysły całkowicie uleciały z głowy, aż nagle doszła do mnie straszna myśl: przyjmij mandat. Nie żebym nie lubiła policji, czy coś w tym stylu, jednak nie mogłam pozwolić sobie na taką wpadkę z dwóch powodów: 1. nie mam wystarczającej ilości pieniędzy, by teraz jeszcze obawiać się mandatem i 2. matka dowiedziałaby się o tym, po czym najpewniej ściągnęła by mnie znowu do piekła. Też właśnie dlatego nie mogłam przegrać, za żadne skarby. Czas użyć broni ostatecznej.
     - Wtedy będę mogła odwołać się z mandatem - rzuciłam kąśliwa uwagę.
     - Słucham?! - Mężczyzna najwyraźniej nie zrozumiał mojej aluzji, dlatego postanowiłam, iż będę grać dalej.
     - Jeśli wypisze mi pan mandat tylko i wyłącznie na adres hotelu, odwołam się, iż ktoś mógł się za mnie podać. Przecież to oczywiste, prawda? - Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści, który od razu zadziałał na jego podświadomość. Wyraźnie widziałam, jak zatrząsł się, gdy wypowiedziałam ostatnie słowo tego zdania.
     - Cudownie, Yuzuyu. Nie ma to jak zastraszać policjanta - zwrócił się do mnie aniołek fruwający nad moją głową, wyraźnie zawiedziony moją postawą.
     - Głupoty gadasz! Dobrze robi! Niech nie daje sobą rządzić! - W mojej głowie znowu zaczął się mętlik, gdyż dwa światy kłócące się ze sobą to mieszanka wybuchowa. W każdym razie starałam się nie myśleć o swoim sumieniu, tylko cierpliwie czekałam na reakcję funkcjonariusza.
      - Słuchaj, dzieciaku. Nie pogrywaj ze mną w ten sposób, bo naprawdę może to się dla ciebie źle skończyć. W tym momencie jesteś na terenie prywatnym i dopóki go nie opuścisz, mogę zrobić z tobą wszystko - warknął. Jego starszy kolega spojrzał tylko z przerażeniem w oczach, po czym zaczął się powoli wycofywać, zapewne nie chcąc być świadkiem tej całej sytuacji.
     - Oho, widzę, że pan policjant mi grozi. Czy to czasem nie jest karalne? - powiedziałam, uśmiechając się w swój nowy, dziwny, wypracowany sposób.
     Mężczyzna na moje słowa zdębiał, jak gdybym powiedziała mu, że żona go zdradza, a jego dzieci wcale nie są jego. Wbrew wszystkiemu nic takiego miejsca nie miało, jednakże miałam wrażenie, iż moje słowa zadziałały z równoznaczną siłą i już zaczęłam się łudzić, że odpuści i po prostu odejdzie. Nic bardzo mylnego. Już w sekundę później jego wyraz twarzy z przestraszonego zmieniła się na całkowitego ignoranta, gotowego zabić każdego, kto obrazi jego dumę. W gruncie rzeczy policja miała ochraniać, jednak jako że sama prosiłam się o kłopoty, doskonale zdawałam sobie sprawę, co mnie czeka. Oczami wyobraźni widziałam jak podnosi na mnie rękę z zamiarem wymierzenia policzka i ze strachu na samą myśl, przymknęłam powieki, zaciskając równocześnie pięści. Słyszałam jakiś ruch, jakiś szmer, gdy nagle...
     - Brawo! Doskonałe przedstawienie! - doszedł do mnie zupełnie obcy głos, który melodyjnie zgrywał się z odgłosami oklasków. - Nie sądziłem, że amatorka tak cudownie potrafi grać na ludzkich uczuciach. - Po tych słowach byłam pewna, iż ów mężczyzna mówi o mnie, dlatego też pełna strachu uchyliłam powieki, powoli oswajając się z sytuacją.
     Ku mojemu zdziwieniu, nie miałam się z czym oswajać, gdyż w gruncie rzeczy scena, która rozgrywała się przede mną, była niczym urywek wyjęty z mojej wyobraźni. Policjant naprawdę miał zamiar "nauczyć mnie dobrych manier", co było dla mnie bardzo dużym zdziwieniem. Mimo to, jedna rzecz się nie zgadzała. W moich wyobrażeniach nie było wybawcy, który - jakby tego było mało - zaczyna klaskać, widząc sytuację przed sobą.
     Szybko zaczęłam błądzić wzrokiem po okolicy, szukając "mojego bohatera". Szczerze powiedziawszy nawet nie potrafiłam go sobie wyobrazić, gdyż jego głos był na tyle specyficzny, iż nie pasował do żadnego stereotypu mężczyzny.
     - Pan prezes... - wyjąkał siwy funkcjonariusz, po czym ukłonił się przed wcześniej nazwanym prezesem. - Miło pana znów widzieć - odparł po chwili, wyraźnie akcentując na drugie słowo.
     W całej tej sytuacji każdy miał swoje określone miejsce, tylko nie ja. Prawda jest taka, że byłam tam tylko statystką, przez którą całe zamieszanie nabierało tempa, a gdy przychodziło co do czego, po prostu obarczali mnie winą. Wiedziałam, iż w tym momencie gorzej już być nie może. W końcu wpadłam w sidła samego właściciela prywatnej parceli.
     Przez cały ten czas, kiedy analizowałam swoje nieciekawe położenie, nawet nie zorientowałam się, jak wiele rzeczy się zmieniło. Policjant już nie stał koło mnie, a odchodził w kierunku budynku razem ze swoim starszym kolegą. Natomiast ów prezes szedł ku mnie. Naprawdę nie wiem, dlaczego w pierwszej chwili skojarzyłam go ze współczesnym Hitlerem, przypominając sobie obrazek z książki. Na samą myśl miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak w miarę szybko się powstrzymałam.
     Mężczyzna był w podeszłym wieku, przynajmniej na oko. Jeśli miałabym go oceniać, najmniej dałabym mu około pięćdziesiątki. Aspektem wpływającym na jego niekorzyść na pewno były właśnie te wąsy, które upodabniały go do szatana Europy, jak także jego zmęczone oczy. O dziwo jednak, jego fryzura była w bardzo dobrym stanie: czarna, bujna grzywa, lekko opadająca na pomarszczone czoło. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze mądre spojrzenie i zaciśnięte usta, wyraźnie dające do zrozumienia, iż nad czymś bardzo intensywnie myśli.
     Chociaż naprawdę chciałam zostać aktorką, w tym momencie nie miałam zielonego pojęcia, co powiedzieć. Co prawda, mogłam ograniczyć się do głupiego "dziękuję" i najzwyczajniej w świecie zapomnieć o całej sytuacji, jednak coś mi mówiło, iż ten dziadek ma mi coś do powiedzenia. Czyli, innymi słowy, powinnam także powiedzieć "przepraszam".
     Prezes po długiej chwili namysłu, uśmiechnął się szyderczo, po czym zrzucił ręką niewidzialny kurz ze swojego ramienia i spojrzał na mnie dziwnym spojrzeniem. Wprawdzie czułam się już prawieże bezpieczna, jednakże za żadne skarby nie mogłam odczytać jego intencji. Nic więc dziwnego, że zaczęłam się bać.
     - Dz... Dz... Dziękuję - wydukałam, kłaniając się nisko. Wydawało mi się wtedy, iż jest to najwłaściwsze posunięcie z mojej strony, gdyż dla niego byłam tylko nieznośną małolatą, która pakuje swój tyłek tam, gdzie nie powinna. I chociaż moje osobowości (dobro vs. zło) kłóciły się nad moją głową, postanowiłam, iż postąpię tak, jak zrobiłaby to każda normalna dziewczyna.
     - Za co mi dziękujesz? - zapytał głosem przepełnionym sarkazmem.
     - Etto... Za pomoc.
     Słysząc moją odpowiedź brunet wybuchnął gromkim śmiechem. W pierwszej chwili naprawdę nie mogłam zrozumieć, o co mu chodzi i z upływem czasu wcale nie było inaczej. Zaskakujący jednak był fakt, iż mężczyzna dalej śmiał się i śmiał, aż poczułam, iż to nigdy nie będzie miało końca. Ku mojej uciesze, po jakimś niewyobrażalnie długim czasie znudziło się mu, jednak nie wiem, czy na pewno było się z czego cieszyć. O wiele bardziej wolałam, gdy miał powód do śmiechu, niż gdy lustrował mnie swoim dziwnym spojrzeniem.
     - Ty jesteś? - zapytał, wskazując na mnie palcem.
     - Gdzie z tymi paluchami, staruchu?! - krzyknęła mi nad głową wredność.
     - Nie powinnam chyba mówić nic o sobie - odrzekła niepewnie. W prawdzie, jeśli byłabym tą prawdziwą sobą, to od razu bym to wypaplała, jednak zważając na fakt, iż nadal tkwiłam w roli wcześniej przyjętej pozerki, musiałam godnie odzwierciedlać jej charakter, który mógł okazać się pomocny.
     - Cwana bestia z ciebie - odparł z zadowoleniem.
     Jego ton głosy był na tyle przerażający, że moje włosy mało co nie stanęły dęba. Ten chłód, który emanował z jego oczu po prostu mnie przerósł, co od razu można było wywnioskować z mojej mimiki.
     - Spokojnie, kochanieńka. Nic ci nie zrobię. Po prostu mnie zaintrygowałaś. Może przejdziemy się po dalszej części parku, skoro tu już jesteś?

     Zapewne zastanawiacie się, czy się zgodziłam. Otóż prawda jest taka, że w gruncie rzeczy nie powinnam, gdyż chodzenie z nieznajomymi po obcym miejscu jest jeszcze bardziej niebezpieczne niż odwiedzenie domu seryjnego mordercy. Fakt, może jest w tym trochę prawdy, jednakże gdy mężczyzna uraczył mnie swoją miną a'la zbity piesek stwierdziłam, że i tak nic gorszego nie może mnie spotkać i najzwyczajniej w świecie przystałam na jego propozycję. Nawet nie zastanowiłam się nad tym, która godzina. Do mojej głowy nie dochodziły żadne myśli, absolutnie żadne! Po prostu pragnęłam dać ponieść się chwili i też to zrobiłam.

     Dalsza część parku była o wiele piękniejsza, niż "przedsionek" gdyż tak mawiał prezes. W rzeczy samej, nie powinnam go tak nazywać, iż najzwyczajniej w świecie mi się przedstawił.
     - Sagashita Mawaru. Miło mi poznać panienkę. - Wymawiając to, złapał moją prawą rękę, po czym z lekkim, dostojnym ukłonem, pocałował ją. Generalnie cała ta sytuacja wydawała mi się na tyle dziwna, iż parokrotnie podczas przemierzania terenu uszczypnęłam się w rękę, co niestety nie przyniosło żadnego efektu.
     - Yuzuyu... - wydukałam niepewnie.
     Sagashita nawet nie spojrzał na mnie, gdy się przedstawiałam. Jego uwagę zwróciła ogromna rezydencja, która wyłaniała się coraz bardziej przed nami. W pierwszej chwili ją zignorowałam, bo moimi myślami zawładnął Azjatycki Hitler, jednak gdy znalazłam się już w miarę blisko budynku, uświadomiłam sobie, że jest naprawdę cudowny.
     Bogate zdobienia, delikatnie wyrzeźbione w marmurze przepięknie reprezentowały się z białym tynkiem, gdzieniegdzie pozłacanym cieniutkimi liniami. Przez moment wydało mi się, że jestem księżniczką, a raczej wcieliłam się w jej rolę, gdyż ogromnych rozmiarów dom kojarzył mi się ze średniowiecznymi pałacami. Ten natomiast, był żywcem wyjęty z...
     - Duma i uprzedzenie - odparł zadowolony Sagashita-san. W pierwszej chwili nie wiedziałam o co mu chodzi, jednak gdy tylko połączyłam swoje przemyślenia z jego słowami...
     - To ten pałac, prawda? - wytrzeszczyłam swoje ogromne, zielone oczy.
     - Nie. To tylko jego imitacja wykonana na moje zamówienie. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile musiałem naszukać się architekta, któremu uda się odtworzyć piękno tamtego miejsca. - Gdy tak o tym mówił, jego oczy błyszczały niczym dwa diamenty. Od razu można było stwierdzić, iż ponad wszystko cenił w swoim życiu sztukę, a w związku z tym, iż miał pieniądze - co także można było zauważyć - poświęcał się jej w każdym możliwym wykonaniu.
     - Ekhm. Przepraszam... - zaczęłam. - Kim pan jest?
     Sagashita zmieszał się nieco, gdyż zapewne nie spodobało mu się to, że mu przerwałam. W rzeczy samej, było to niekulturalne, jednakże gdybym tylko przez czysty przypadek zagłębiła się w jego rozważaniach, najpewniej przegrałabym bitwę i przeszła na jego stronę. Z tego też właśnie powodu wolałam sobie wszystko wyjaśnić już na wstępie.
     - Nie jesteś stąd, prawda? - zapytał, zupełnie wymijając pytanie.
     - Nie. Niedawno przyjechałam.
     - Sama? - Ukradkiem zerknął w moją stronę, przelotnie się uśmiechając.
     - Nawet jeśli... - dodałam chłodno, ponownie wcielając się we wcześniejszą rolę. Sama nie wiem dlaczego posługiwałam się nią tak często, jednak gdybym miała głębiej się zastanowić, to odpowiedź byłaby prosta: ludzie o wiele bardziej reagują na nienawiść, niż na współczucie.
     - Zapewne nawet nie skończyłaś osiemnastu lat. To dziwne, że tak młoda dziewczyna pałęta się po Tokio.
     - Nie pana interes - rzekłam, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie mam ochoty ciągnąć tej rozmowy.
     - Rozumiem, rozumiem. Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. - Przytaknęłam. - Czy nie myślałaś o karierze aktorki? 

__________________________________________________________
I oto kolejny rozdział. Przepraszam, że pojawia się tak późno, jednak zupełnie zapomniałam, iż jest on już napisany i jedyne co muszę zrobić, to go wstawić. W każdym razie nie mam za dużo czasu by się rozpisywać, tak więc na Wasze komentarze odpowiem jak tylko znajdę chwilkę czasu. Czekam na Wasze opinie! :) 

4 komentarze:

  1. Niezła jest. Gdybym ja znalazła się w takiej sytuacji, to pewnie nie powiedziałabym ani słowa, tylko milczała. A ona potrafiła powymyślać na wstępie tyle wymówek. No, w końcu nie udało jej się samej wymigać, ale przynajmniej pojawił się ten facet. I zaraz zaraz... on jej proponuje aktorstwo? Bo nie wydaje mi się, żeby tak po prostu się o to pytał. Jej wyobrażenie mnie rozwaliło. Niezłą ma wyobraźnię. Przecież została tylko złapana na terenie prywatnym. I niby za to miałaby zostać skazana na śmierć? Hah. Jestem ciekawa, co by sobie wyobraziła, gdyby popełniła jakieś naprawdę ciężkie przestępstwo :D Ej, a czym są te duszki? One rzeczywiście w niej istnieją czy są tylko wyobrażeniem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hah, nie wiedzieć czemu utożsamiam się z wredną stroną głównej bohaterki ^^
    Muszę przyznać, że ma niezłą wyobraźnie. Kobieta idąca na stryczek, za bycie na terenie prywatnym. Jak się nad tym zastanawiam, to w Polsce nie byłoby takiego problemu... Ileż razy to ja 'przez przypadek' byłam na terenie prywatnym, no cóż... Później spieprzałam przed wkurzonym właścicielem, ale nigdy nie spotkałam się z policją :D
    W ogóle jestem zadowolona z tego, iż ten facet zaproponował jej aktorstwo. Super. Akcja zaczyna się rozkręcać
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry.
    Chciałam cię powiadomić, że zostałaś prze zemnie klepnięta :D
    Zapraszam do odpowiedzi na pytania.
    http://risa-chan-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. A więc dotarłam w końcu do najnowszej notki i muszę Ci powiedzieć, że jestem zachwycona. Te duszki wrzeszczące w głowie Yuzuyu... Majstersztyk, uwielbiam takie fragmenty. I ta ciągła zmiana sposobów na zbycie policjanta... Dziewczyna ma genialny, wielostronny charakter i za to ją kocham;) Ten cały prezesina to ciekawy człowiek. Dziwny i jakby z lekka nienormalny, przez co niezwykle ciekawy. Czyżby faktycznie chciał pomóc Yuzuyu stać się aktorką? Zaintrygowałaś mnie bardzo. Śliczne opisy ogrodu i ten zamek... Sama chciałabym w takim mieszkać. Bardzo jestem ciekawa, co się dalej wydarzy, więc pisz szybko! Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń